Ewa Kopacz przejmie oficjalnie funkcję Prezesa Rady Ministrów dopiero za kilka dni. Ale proces konstruowania nowego rządu to już czas, w którym marszałek Kopacz występuje w nowej roli i tak też można ją oceniać. Kilka powielanych w mediach wypowiedzi Ewy Kopacz z ostat-nich tygodni i z dzisiejszej prezentacji nowego gabinetu daje pewien asumpt do pierwszej oceny jakości komunikacji pani premier in spe.
Sporo komentarzy wywołało już miejsce prezentacji nowego gabinetu. To ważne wydarzenie zorganizowano nie w jednym z budynków rządowych, nie w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, ale w auli Politechniki Warszawskiej. To miejsce oczywiście charakterystyczne, z którym Platforma Obywatelska związana jest od lat. To tutaj odbyło się kilka konwencji partyjnych, tu kilka razy rozpoczynano i kończono kampanie wyborcze, tutaj wreszcie Donald Tusk odebrał wyróżnienie „Człowiek roku” tygodnika „Wprost”. Jak się wydaje, nowy rząd potrzebował szczególnej, pozytywnie kojarzącej się oprawy i stąd wybór auli.
Fakt, że Władimir Putin, który sam niejednokrotnie posługiwał się aktami terroru, teraz występuje jako gwarant praw konstytucyjnych i demokracji, jest oczywiście absurdalny. Ale jednocześnie budując taką retoryczną rolę, prezydent Rosji jest spójny w kreowaniu wizerunku silnego lidera i mocnej jego siłą matki Rosji. Jego elektoratowi to wystarczy.
Konfliktowi ukraińskiemu już od kilku tygodni towarzyszy arcyciekawy festiwal gróźb, rodzaj gry „kto zagrozi mocniej”. Słyszymy groźby bezpośrednie, pośrednie, wyrażone wprost i w języku dyplomacji – dziennikarze wszystkie je ochoczo podchwytują i twórczo rozwijają. Mijający tydzień przyniósł w tym kontekście szczególnie apetyczny kąsek: oto wreszcie głos w sprawie zabrał sam Władimir Władimirowicz Putin, prezydent Federacji Rosyjskiej i przy okazji jeden z głównych aktorów konfliktu. Prezydent przemówił, a potem posypały się gromy krytyki i głębokie wyrazy obrzydzenia związane z jego słowami. Tymczasem – szanując wszelkie dziennikarskie i obywatelskie interpretacje tego wystąpienia - trzeba jednak powiedzieć też, że Putin świetnie wypadł retorycznie i zrealizował, jak sądzę, swój komunikacyjny cel.
Jest taki felieton Antoniego Słonimskiego, wdzięcznie zatytułowany Po co czytają gazety?. Poeta opisuje w nim, dlaczego czytelnik (czyli bubek) z największą frajdą czyta rubrykę "Wypadki", nekrologi, tragedie miłosne, zbrodnie i opisy życia miliarderów, a wobec wiadomości politycznych jest przeważnie sceptyczny, jako bujdę odbierając zwłaszcza te (nieliczne) prawdziwe. Otóż publikacje te "dają materiał do ględzenia, zajmują, dają satysfakcję" i inne pożądane emocje. Myślę, że tę diagnozę można dosyć skutecznie odnieść do Pudelka, "Faktu", a nawet czasem "Gazety Wyborczej" i "Newsweeka". Nęcą nas tabloidowe ciekawostki i te materiały, które są tabloidowo opakowane za pomocą odpowiedniego języka – mocnego, brutalnego, tworzącego jasne opozycje, pozwalającego ulać choć trochę negatywnych emocji.
Nowa powieść Marka Kochana to diagnoza badacza mediów, zaprezentowana w formie współczesnej przypowieści. Autor, żonglując motywami głośnych skandali obyczajowych i zbrodni ostatnich lat, pisze o tym, jak zaburzone jest funkcjonowanie współczesnych mediów i jak my, odbiorcy, bezmyślnie konsumujemy generowane przez redakcje treści.
Książka jest opowieścią o tajemniczym zaginięciu młodej dziewczyny, w które jakoś zaangażowany jest (na różnych etapach rozwoju fabuły w różny sposób) główny bohater powieści, Kwiatek. Kwiatek przez cały swój monolog, zajmujący lwią część książki, posługuje się kategorią incredibile verum et verisimile mendacium, a więc niewiarygodnej prawdy i prawdopodobnego kłamstwa – od pierwszego do ostatniego medialnego występu manipuluje, konfabuluje i kłamie, opowiadając coraz to nowe wersje wydarzeń związanych z zaginięciem dziewczyny i swoim w tym udziałem. Równocześnie przedstawia się telewizyjnej publiczności – opowiada swoją historię i relacjonuje przeżycia, jakich dostarcza mu tworzenie makabrycznego reality show.