NBA weszła na nowy poziom w dostarczaniu rozrywki. Odbył się pierwszy mecz, który kibice mogli zobaczyć dzięki Google Glass. Jak lepiej pokazać sportową walkę? Jak mocniej przeżyć emocje? Jak zapewnić kibicom uczestnictwo w medialnym show tak, jakby znaleźli się oni w oku cyklonu bez wychodzenia z domu? Powtórki, zbliżenia, zwolnione tempo obrazu, a nawet transmisje w 3D – to wszystko już było.
Kibice chcą i potrzebują więcej. Chciałbyś wiedzieć, jak od środka wygląda walka w finale mistrzostw świata? Kto wie, może już niedługo to marzenie się spełni? Może będzie można poczuć, jak Cristiano Ronaldo patrzy na bramkę tuż przed oddaniem strzału? Co widzi, jak z jego perspektywy wygląda strzelony gol? A jak wygląda świat z perspektywy LeBrona Jamesa, kiedy szybuje nad koszem?
Jeśli Robert Lewandowski tak chciał rozegrać sprawę swojego transferu, to zrobił to naprawdę po mistrzowsku. Telewizje powinny się bić o to, by ogłoszenie jego decyzji transmitować na żywo.
Wreszcie wszystko ma stać się jasne, Polak przejdzie do Bayernu Monachium, podpisze kontrakt na co najmniej cztery lata, a dotychczasowy klub, w którym stał się wielki, nie zarobi na nim ani eurocenta. Kibice odetchną z ulgą, skończy się serial "Robert tu, Robert tam" i będzie można powoli przystępować do sprzedaży koszulek.
A, prawda, jeszcze tylko kwestia, z jakim numerem Lewandowski zagra w Monachium (numery od 7 do 11 są zajęte). Z jakim by jednak nie zagrał, już można sobie wyobrazić kolejki pod sklepami, bo jeśli przechodzić, to z przytupem, tak żeby o tym dyskutowano. Przecież ledwie kilka miesięcy wcześniej do Barcelony trafił Neymar, do tego samego co Lewandowski klubu Mario Goetze, ale ich transfery z punktu widzenia medialnego eksplodowały za szybko.